Demo Site

poniedziałek, 21 marca 2011

Krótka Historia Szaleństwa

Zapraszamy na kolejny Wieczorek Naukowy już w najbliższa środę o 19.30 na wykład Sołtysa. Będzie nie wiadomo do końca o czym czyli filozoficznie, metafizycznie, metafilozoficznie itp. Poniżej krótkie wprowadzenie autorstwa autora. Więcej jego tekstów tutaj: http://piotr-cielecki.ownlog.com/.

Krótka Historia Szaleństwa

Problem współczesnych ludzi nie polega na tym, że robią coś źle, albo, że nie mają możliwości zrobienia rzeczy, które uczyniłyby ich szczęśliwymi. Nikt nie ponosi żadnej w...iny. Nawiasem mówiąc samo pojęcie winy jest pomyłką sumienia cierpiącego na konwulsyjne wyrzuty. Rzecz w tym, że nikt nie wie już co robić. Jesteśmy jak pijane dzieci we mgle. Na początku było fajnie i wydawało nam się, że robimy coś oryginalnego, nawet ważnego, a potem nagle zrobiło się zimno, straciliśmy z oczu światła najbliższych domów i zostaliśmy sami. Przez jakiś czas próbowaliśmy cieszyć się tą samotnością i wykroić z niej coś, co byłoby interesujące, albo przynajmniej zabawne dla innych. A potem zorientowaliśmy się, że nikt nie patrzy, bo wszyscy potencjalnie zainteresowani zajęci są szukaniem własnych nożyczek.

Pod koniec 2010 roku nie zostało z nas zbyt wiele. Chodziliśmy jeszcze po Ziemi, ale było to raczej kwestią przyzwyczajenia niż przekonania. Nie było już subkultur, mód, prawdziwych skurwysynów, patetycznych samobójców, romantycznych wojen, rewolucji, ani buntowników. Od czasu do czasu ktoś kogoś zabijał, albo zrzucał na jakichś ludzi kilka bomb i nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Byliśmy skłonni nienawidzić się za byle gówno, a jednocześnie wybaczaliśmy sobie największe skurwysyństwa. Działo się tak dlatego, że ostatecznie straciliśmy kontrolę nad własnym życiem, nie mieliśmy nawet bladego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, nie wiedzieliśmy jak należy się zachowywać i czy w ogóle obowiązują jeszcze jakiekolwiek reguły. Rzecz jasna ciągle piliśmy, ćpaliśmy, kupowaliśmy drogie samochody, egzotyczne wakacje, domki na przedmieściach, czytaliśmy książki, staraliśmy się zachwycać muzyką, chodziliśmy do teatrów i muzeów, próbowaliśmy ubierać tak jak ludzie pokazywani w telewizji i wierzyć, że ma to jakiekolwiek znaczenie, posiadaliśmy jakieś tam poglądy i uczyliśmy się obcych języków. Rzecz w tym, że nikt nie wiedział tak naprawdę po co to wszystko.

Urodziliśmy się w stabilnych czasach w bezpiecznym kraju, nie musieliśmy z nikim się bić, o nic walczyć, ani niczego zdobywać. Jeśli nie podobała nam się praca, mogliśmy ją rzucić, jeśli szef traktował nas źle, mogliśmy na niego donieść, jeśli nie byliśmy zadowoleni z posiadania kutasa, mogliśmy go obciąć i kazać chirurgowi wydłubać sobie ciaśniutką pizdę, jeśli drażnił nas kościół, mogliśmy wetknąć sobie krzyż w dupę i podskakiwać radośnie na którejś z parad wolności pod kolorowymi chorągiewkami, jeśli w naszej szerokości geograficznej było za mało słońca, mogliśmy spakować walizki i uciec na sąsiednią półkulę, a jeśli denerwował nas sąsiad, mogliśmy go zabić i zakopać w lesie; telewizja dostarczała wystarczająco dosłownych instrukcji w materii zacierania śladów.

Ponieważ niemal wszystko stało się kwestią wyboru, przestaliśmy traktować życie poważnie. Nie było w tym nic złego, rzecz w tym, że było w tym również niewiele dobrego. Pornografia zastąpiła erotyzm, popkultura sztukę, pragmatyzm wypierał miłość, a kolorowe media etos igrzysk. Ciągnęliśmy przez świat nasze puste skorupy, odbijaliśmy się od siebie i za wszelką cenę staraliśmy się poczuć cokolwiek. Z dnia na dzień po prostu blakliśmy coraz bardziej.

Większość z nas była zbyt leniwa by samodzielnie podejmować decyzje, zamiast własnych przekonań, taszczyliśmy w głowach stosy cudzych myśli, które udało nam się gdzieś podsłuchać albo wyczytać. Pozbawieni jasno zdefiniowanych wrogów i wydani na pastwę ciągłych wyborów motaliśmy się jak dziecko obdarowane górą niepotrzebnych zabawek i wpuszczone do za dużej piaskownicy. Naturalnie ciągle staraliśmy się stwarzać pozory, prostowaliśmy się dumnie i kroczyliśmy przez życie z minami ludzi, którzy znają doskonale zasady gry i są głęboko przekonani, że nie mogli urodzić się w lepszych czasach. Chodziliśmy do pracy, przekonywaliśmy wszystkich dookoła, że nasze życie jest nieprzerwanym pasmem, nadchodzących po sobie sukcesów, kupowaliśmy masę rzeczy, wracaliśmy do domów, pieprzyliśmy się ze sobą zupełnie bez sensu, zasypialiśmy obok siebie i budziliśmy się rano z uczuciem niewytłumaczalnego niepokoju. Trudno. Ponoć z każdego gówna da się wybrnąć. 


Do zobaczenia!

0 komentarze:

Prześlij komentarz